Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uciekajmy! — mówię i ja, i bez namysłu pobiegłem do domu zebrać się w drogę. Ojciec, matka i wszyscy swoi, skoro usłyszeli, co się dzieje, aż pobledli ze strachu i posmutnieli z żalu.
— Synu, mój synu! zawodziła macierz — jednego cię mam na świecie, jak jedną duszę u Boga i tego chcą mi ciężkie wrogi wydrzeć, zabrać pociechę moją.
— Cicho stara — przemówił ojciec przez łzy — nie wstrzymuj go, niechaj idzie, może go Bóg ustrzeże od ciężkiej niedoli! Zbieraj się nieboraku. Pożegnaj matkę i siostry — pójdziem, odprowadzę cię za sioło.
Zebrałem się, pożegnałem najmilszych, matczysko omdleli, kiedy wyszedłem z chaty.
— Semenie, Semenie — wróć się! — krzyknęła. — Wróciłem.
— Niechaj raz jeszcze spojrzę na ciebie, synku mój, sokole jasny, duszyczko ty moja! Może to już ostatni raz patrzę na ciebie.
— Uspokójcie się matko, Bóg łaskaw! — rzekłem drżącym głosem, całując starą macierz w kolana, a tu tymczasem samemu ledwie że serce z żalu nie pęknie.
Poszliśmy z ojcem dołem ogrodami nad Dniestr. Tam czekał już na mnie Choma. Ojciec pobłogosławił nas, obdarzył radą na drogę, nauczył gdzie najlepsze kryjówki; pożegnaliśmy się i w drogę.
Oj, nabiedowałże się człek do wiosny, nabiedował. Boże jedyny, ty jeden wiesz o naszej niedoli. Uciekając z miejsca na miejsce, słyszymy to w tem, to w owem siole gospodarzą żandarmi, szukają zbiegów, tego i owego ujęli. Nas jakoś jeszcze Bóg ochraniał od nie-