Wre bój zacięty, z wściekłą odwagą
Rąbie Oliwier i Roland mężny,
Turpin oszczepem wali pogany,
Dwunastu parów nie cofa kroku
I w takt za danym przez wodza znakiem
Frankowie rąbią z sercem jednakiem.
Pogańskich trupów legło tysiące,
Kto nie uciecze, nie chybi zgonu,
Rad nierad musi przeciąć dni wątek.
Frankowie tracą kwiat dzielnej młodzi,
Już im nie ujrzeć ojców ni domu!
Ni Karlomana, który zdaleka
Poza wąwozem wiernych swych czeka!
A burza wzbiera nad Franków ziemią,
Grom huczy w górze, dmie wiatr szalony.
To z czarnej chmury sypną się grady,
To lunie powódź, to grom uderzy,
To zadrżą nagle ziemi posady
Od bram Paryża aż do wybrzeży,
Gdzie gród Wizantu[1] ze szczytu skały
Straż nad morskiemi sprawuje wały.
Odwiecznych gmachów pękają mury,
Wśród dnia ćmi słońce pomrok ponury,
Niekiedy chyba grom z błyskawicą
Przelotnie czarną przestrzeń rozświécą,
A lud zawodzi w ciężkiej boleści,
O końcu świata powtarza wieści;
Nie wie, że ziemia tak we łzach tonie
Przy bohaterskim Rolanda zgonie.
Z taką boleścią, z takim wysiłkiem
Waleczny Roland zagrzmiał w róg złoty,
Że krew czerwona z ust mu wytryska,
Że mózg rozsadza żyły na skroni.
Huk się rozlega za lasy, góry,
Król go posłyszał w ciemnym parowie,
Posłyszał Naim, słyszą Frankowie.
„To głos Rolanda! — Karol zawoła,
W boju on tylko trąbi w róg złoty“.
- ↑ Bizancyum t. j. Konstantynopol.