Wiem, otwartemi w świat patrząc oczyma,
Że trup i jeniec przyjaciela nié ma,
I teraz skąpstwo w niewoli mię trzyma.
Widzę... i żal — ach! — za serce mię ima,
Świat po mej śmierci na lud mój się zżyma,
Że dał mi skonać więźniem.
A temu jeszcze pieśń ma bólem zjęta,
Że pan mój ziemię mi rwie, ludzi pęta,
Ani przysięgi owej nie pamięta,
Którą złożyliśmy na sakramenta.
Jedna otucha tu mię krzepi święta,
Że krótko być mi więźniem.
Siostro hrabino, niech Bóg trzyma w sile
Cześć twą i krasę, które wielbię tyle
I których jestem więźniem.
Lubo, gdy gonię wspomnieniem tamtędy,
Gdzie żyje miłość, co me serce więzi.
Ot, wczoraj szedłem między kwiatów grzędy,
Nade mną ptactwa chór śpiewał z gałęzi.
A kiedy w owym ogrodzie tam stałem,
Spostrzegłem lilię z licem śnieżno-białem;
Wzięła mi serce, porwała źrenice,
Tak, że od chwili tej już tylko do niéj
Pamięć powraca i myśl ma się kłoni.
Dla niej już tylko płaczę, dla niej śpiewam,
Do niej jedynej drży me serce młode,
Modlę się, wzdycham, z tęsknoty omdlewam
Za miejscem, gdziem to ujrzał jej urodę.
Bo kwiatem kobiet i na podziw ziemi
Jest ta, co wdzięki podbiła mię swemi.
Powolne serce i słodkie ma lice,
I ród dostojny, a twarzą wesołą
Wszystko, co zacne, rozwesela wkoło.
Bogacz, gdybym śmiał opiewać jej wdzięki,
Bowiem słuchać mię zbiegłyby się ludy.
Lecz zazdrośników boję się paszczęki,
Tak pełnej jadu, i gniewu, i złudy.