Kto godnie Marsa w zbroi twardej wyda,
Lub Meryona kurzem bitw czarnego!
Albo Pallady sztuką kto Tetyda[1]
Do bogów podniesionego?
Jam śpiewak biesiad i wojny dziewczęcej
Na tępy pazur, co się krwią nie broczy —
I czy się kocham, czy nie kocham więcej,
Zawszem do pustot ochoczy.
Skończyłem pomnik; przy nim niepożyty
Spiż niczem; wyższy nad piramid szczyty;
Nic go nie zniszczy, ani pleśń wilgoci,
Ni wichr szalony, ni potok lat kroci,
Ni czas, depczący tylko po ruinie...
Nie umrę wszystek — najlepsza nie zginie
Cząsteczka moja! Sławę mą prawnuki
Odnawiać będą bez końca, dopóki
Najwyższy kapłan na Kapitol chadza
Z cichą Westalką, którą tam wprowadza.
Powiedzą kiedyś: żem ja z ziemi onéj,
Gdzie Aufid szumi, gdzie Daun wysuszony
Wziął imię króla, co władał tym ludem;[2]
Żem wzrósł z niczego; żem eolskie tony
Pierwszy w italską nutę przeniósł cudem...[3]
Pysznij się, Muzo, swoim wychowankiem
I skroń laurowym opasuj mu wiankiem.
Zaciekły ty mieszczuchu! niech zawzięty
Hreczkosiej, ciebie listem dziś nawiedzę.
To jedno kładzie między nami miedzę —
Bo zresztą niemal równiśmy z bliźnięty —
Tak to nas w zdaniach naszych nic nie waśni.
Tylko — jak stoi w Ezopowej baśni,
Z braci gołębi dwóch, tyś rad, gdy gnuśnie
Pilnując gniazda, duch twój w tobie uśnie —