Na wędzidle ujeżdża w polu Marsowem, jak konia? —
Przestańże wreszcie już zbierać; mając zaś więcej, niż trzeba,
Mniej niedostatku się lękaj, zacznij folgować mozołom.
Wszakże nabyłeś, coś żądał; niechaj (powiastka to krótka)
Będzie-ć Umidyusz nauką. Taki on bogacz był pono,
Że aż korcami pieniądze mierzył, a skąpiec tak brzydki,
Iż najpodlejszy niewolnik gorszej nie miewał sukmany.
Przytem do śmierci był ciągle w strachu niezmiernym, by z głodu
Kiedy nie umarł; aż wreszcie sknerę spłatała we dwoje
Wyzwolenica toporem, dzielna jak córa Tyndara. —
— „Żyć więc mi radzisz, jak żyje Meniusz rozpustnik, lub może
Jak Nomentan hulaka?“ - Czemuż bo dwie przeciwności
Łączysz ze sobą niezgodne; zaraz więc przeto rozwiązłym
Utracyuszem byś został, gdybyś twe sknerstwo porzucił?
Wszakże jest miara we wszystkiem, pewna jest wszędzie granica;
Za nią, czy w lewo, czy w prawo, zacność się ostać nie może. —
Niktże więc (wracam napowrót) zgodny z swym losem nie będzie,
Jak ów chciwiec, i raczej innych wychwalać dążności,
I że koza twojego sąsiada mleczniejsza, dlatego
Masz z zazdrości usychać? Z tłumem biedniejszych zechciejmy
Los nasz tylko porównać; pocóż prześcigać każdego?
Zawsze się w takich gonitwach znajdzie przed nami bogatszy,
Jak to już w cyrku się dzieje; z szranek gdy wozy wypadną,
Każdy woźnica naoślep przodem pędzących dojeżdża,
Patrzy z pogardą na resztę z tyłu daleko dyszącą.
Stąd się też rzadko nadarzy taki, co wyrzekłby śmiele:
Szczęśliw żyłem... i kontent z latek ubiegłych, jak syty
Po bankiecie biesiadnik, żegnał się z światem ochoczo.
Dosyć... ni słówka nie dodam, abyś nie myślał przypadkiem,
Iżem ciekąco-okiego szafy splądrował Kryspina[1].
Dokąd, przebóg! Więc znowu, niezbożny narodzie,
Broń chwytasz dłonią zuchwałą!
Toż nie dosyć po lądach, nie dosyć po wodzie
Krwi się łacińskiej rozlało?
Czy może nienawistną Kartagę pokona
Ten oręż w rzymskiej prawicy?
Czy niezbitego dotąd sprowadzi Bretona
W więzach po Świętej ulicy?