Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   274   —

— „Szeląg zostanie się podły, jeśli z nich będziesz ubierał“.
— „Jakież ma zapas powaby, kiedy naruszyć go nie mam?
Niechbyś na swojem klepisku korcy wymłacał tysiące,
Wszak więcej spożyć niż ja, zaręczam ci, nie byłbyś w stanie.
Jak ów niewolnik, co sakwy z chlebem choć dźwiga w podróży
Na swym grzbiecie zgarbionym, więcej od innych, idących
Bez ciężaru, nie zyska. — Powiedz, zależyż co na tem
Zgodnie z naturą żyjącym, morgów czy setkę, czy tysiąc
Zorzą? — — „A jednak to miło z kopców ogromnych ubierać!“ —
— Z małych jeżeli mi nabrać tyle jest wolno, co z wielkich,
Pocóż nad moją skrzyneczkę twoje śpichlerze wynosisz?
Tak, jak gdybyś, żądając wody li tylko dzbaneczka
Lub kubeczka, powiedział: z rzeki-bym wielkiej zaczerpnąć
Wolał, niż z mego strumyka. Często już, wierzaj, tych ludzi,
Co w obfitości zbytecznej swojej szukają rozkoszy,
Aufid gwałtowny pochłonął, z brzegu wyłomem porwanych.
Kto zaś li tyle pożądać, ile mu trzeba, nawyknie,
Wody ten mętnej nie pije, ani też ginie w bałwanach.
Zaślepiona jednakże gawiedź chciwością zwodniczą:
Niema nic nazbyt, krzyczy, worek jest miarą znaczenia!
Cóż więc z nią począć? Niech będzie nędzna, o ile samochcąc
Przy tem obstaje, jak ongi mawiał ów bogacz w Atenach,
Który w swem skąpstwie plugawem ludzkie wyśmiewał języki:
Wygwizdują mnie wszędzie... mniejsza!... bo w domu ja za to
Sam się pocieszę poklaskiem, oczy gdy wlepię w szkatułę!
Nurty zwodnicze ustami Tantal spragniony daremnie
Chwyta... Ty śmiejesz się?... pozwól... Odmień nazwisko, wnet poznasz,
Że tu jest mowa o tobie. Zewsząd-eś worów nazwłóczył,
Na nich jak psisko wylegasz, dysząc, a przytem je musisz
Jakby świętości szanować, cieszyć się jakby obrazkiem.
Nie znasz wartości pieniędzy? Nie wiesz, jak użyć ich trzeba? —
— Kupi się chleba, jarzynki, czasem i wina kwaterkę,
Słowem, bez czego już zgoła człowiek się obyć nie może“. —
— Czy ci też miło, gdy czuwasz dniami i nocą bez duszy.
Drżąc przed ogniem, rabusiem, własnych gdy boisz się ludzi,
By cię złupiwszy, nie zemkli? Drzewo-bym rąbać ot wolał,
Niżli te skarby posiadać, skoro w nich tyle kłopotu!
A gdy się człowiek przeziębi, ciało mu całe zboleje,
Albo go inna choroba wreszcie do łoża przykuje,
Czy cię pilnować, naparzać będzie ktokolwiek i błagać,
Drogim by tobie osobom wrócił, wskrzesiwszy cię, lekarz?
Oj, ni to żona, ni dzieci zdrowia twojego nie pragną,
Wszystkim bo kumom, sąsiadom, starym i młodym obmierzłyś.
Jeszcze się dziwisz, pieniądze ceniąc nad wszystko na świecie,
Że nikt ci miłości, boś nie wart, zgoła nie myśli okazać?
Czyliż to, gdybyś twych krewnych, których natura ci sama
Dała bez twoich zabiegów, zechciał w przyjaźni utrzymać,
Groch rzucałbyś o ścianę, równie jak pustak, co osła