Powiem ci prawdę, żono; gdym wszedł na te szlaki,
Gdzie potrójny gościniec we trzy strony wiedzie,
Aliści idzie woźny, a za nim mąż taki,
Jakiego opisałaś tuż na wozie jedzie.
Uważam, że i starzec i woźnica społem
Chcą mię spędzić precz z drogi, którą iść począłem;
Wtedy ja gniewem o to uniesiony srodze,
Woźnicę-m napastnika powalił na ziemię,
A starzec postrzegając, że k’niemu podchodzę,
Dwakroć bodźcem na konie ciął mię w samo ciemię.
Ale miał też za swoje, choć nie w równej mierze;
Bo gdy kijem go za to z tej reki uderzę,
Wraz w wozu na wznak pada, a ja w tejże chwili
Morduję wszystkich, którzy mu towarzyszyli.
Jeśli więc co wspólnego ma ten nieznajomy
Z zabitym Lajem, jest-że czyj los równie srogi?
Mogą-li kogo bardziej nienawidzić bogi!
Obcy i swoi zamkną przedemną swe domy,
Nikt do mnie nie przemówi słowa w mieście całem.
Ja sam ten straszny wyrok na siebie wydałem.
Muszęż tedy wygnańcem opuścić te strony;
A nie wolno mi nawet widzieć się z mojemi,
Nie wolno nogą stąpić do rodzinnej ziemi,
Bo tam mam zostać mężem mej matki rodzonej
Bo tam, niestety, Polib, jak w wyrokach stoi,
Mój rodzic i karmiciel, zginie z ręki mojej
I czyż nie słuszna twierdzić, że klęsk takich siła
Jakieś chyba zawzięte bóstwo na mnie zsyła.
Lecz bogi sprawiedliwe! nie dopuśćcie przecie,
Abym ja miał dnia tego doczekać na świecie!
Niech ja wyłączon będę wprzód z śmiertelnych grona,
Nim ta sprośna ohyda na mnie się dokona!
Sługa. Miał on być synem Laja; ale wreszcie, kto wie!
Żona twoja, Jokasta, najlepiej ci powie.