Bywaj mi zdrowe miasto raz jeszcze,
Młodzieńce, ojce i dziady,
Dzieci, niewiasty i bogi wieszcze,
Gród zajmujący Pallady.
Dopóki dochowasz mi cześci,
Nie bój się, nie bój boleści,
Nie bój nieszczęścia, ni zdrady.
O biedne dzieci! wiem ja, co się dzieje,
Wiem, co was do mnie tu po prośbie wiedzie!
Cierpicie wszyscy, lecz w tej wspólnej biedzie
Nikt z was odemnie srożej nie boleje.
Każdy z was bowiem w dzisiejszej potrzebie
Na własną jeno niedolę narzeka;
Ale ja cierpię nietylko za siebie,
Lecz za każdego w mem państwie człowieka.
Więc żałość wasza bynajmniej nie we śnie
Pogrążonego mnie tu zaskoczyła.
O! nie; ja-m jęczał długo i boleśnie
I myślą przebiegł dróg gatunków siła...
Jedna mi tylko została nadzieja:
Więc wraz wysłałem do świątyni Feba
Brata mej żony, syna Menojkeja,
Kreona, aby spytał, co potrzeba
Działać na dobie, jakie czynić śluby,
Iżby ojczyznę ratować od zguby.
Gdy zaś dni liczę jego oddalenia,
Ciężki niepokój w duszy mej się jawi;
Nie takie-ć długie moje polecenia;
Cóż on więc robi, przecz tak długo bawi?
Ale zaprawdę, powróci raz przecie!
Więc słowa boże gdy zważę, w umyśle,
To byłbym człekiem najgorszym na świecie,
Gdybym się do nich nie stosował ściśle.