Strona:O wolność i godność.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

barwa była doskonale zastosowana do cery i włosów.
— Nareszcie ! — zawołał Stach Tożyński, odrzucając pióro, i zwrócił swą, młodą, wesołą twarz na żonę, — co mi powiesz Krzysiu?
— Chciałam cię zapytać, co robisz dziś po południu?
— Pojadę do kosiarzy, bo chciałbym dziś skończyć z koszeniem łąki, a następnie pojadę do żyta... wiesz do tego pod lasem... tam grunt piaszczysty, może żyto dojrzało, — a widząc, że słucha go jakby w roztargnieniu dodał: — a dlaczego pytałaś?
— Tak sobie.
— A może miałaś inne projekta?
— Nie.
— No, przyznaj się, Krzysiu — uśmiechnął się, — może chcesz pojechać w sąsiedztwo?... do Kańskich?
— Ależ nie, — zachmurzyła się.
— Ależ tak ! — przekomarzał się — takaś strojna... Wprawdzie mi nie na rękę wizyta, ale pojadę.
— Nie ! Nie chcę ci przeszkadzać, — zwróciła się ku drzwiom, — tyś teraz taki zajęty, że zapominasz o wszystkim, — kończyła z żalem
— O wszystkim? — zdziwił się, — Krzysiu, i o czym naprzykład, — wstał i zagrodził jej drogę do drzwi.
— Jeszcze się pytasz? — spojrzała z wyrzutem, — przypomnij sobie sam.
Zastanowił się przez chwilę i patrząc na nią miłośnie swymi czarnymi błyszczącymi oczyma, powiedział:
— Wiesz, Krzysiu, nic a nic nie mogę sobie przypomnieć.