Strona:O lekceważeniu ojczystej mowy.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Psujemy ją, kaleczymy, lekceważymy, a czynimy to z uporem zaciętym. Wszelkie zabiegi, aby nakłonić do przestrzegania czystości języka, rozbijają się o upór wprost zbrodniczy. Istnieje pismo „Poradnik językowy“; stworzył je i wydaje wielce zasłużony w literaturze Roman Zawiliński, dyrektor gimnazyum w Krakowie. Wykazywali błędy Parylak i Passendorfer; przed czterdziestu laty jeszcze Skobel, Majer i Kremer. Prócz tych, pracowało wielu innych nad oczyszczeniem języka, a cóż z tego? W potocznej mowie popełniamy błędy bez upamiętania, dzienniki nasze zawzięcie sypią wstrętnymi germanizmami i szerzą zarazę po kraju. Z tych, co przestrzegają czystości mowy, zwykle natrząsamy się, a bodaj dziwimy, że nam głowę suszą niepotrzebnie. Zdaje nam się zwykle, że to rzecz drobna, rzecz obojętna: tak, lub owak się wyrazić i w głowie się nam pomieścić nie może, jakoby takie lekceważenie mowy było wprost zbrodnią narodową. A jest nią, bo zaciera cechy i znamiona indywidualizmu narodowego, bo oddaje nas w dobrowolną niewolę duchową obcym narodom.