Strona:O lekceważeniu ojczystej mowy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawzięcie. Raz przy obiedzie powiada jakiś Niemiec do swego towarzysza, wskazując na państwo K.:
— Jakaś francuzka rodzina.
— Ależ nie; to Polacy. Przysłuchiwałem się; ona wymawia jako tako, ale on rąbie tylko.
— A jakże wiesz, że to Polacy?
— Francuzami nie są, co poznać z wymowy. Gdyby to byli Włosi, Anglicy, Węgrzy, Czesi, Hiszpanie, to mówiliby własnym językiem, a że nie będąc Francuzami, mówią ze sobą po francusku, to jasne, że to Polacy. To już dziwna natura Polaka, że wstydzi się swego języka, a wszędzie francuskim popisuje. Dziwny to naród. U nich wiele pychy, a mało poczucia godności narodowej.
Nie wymyśliłem tego, to autentyczne. Niestety, to choroba, co ogarnia cały naród. Maciek wrócił z wojska, lub był na zarobku „na Saksach“. Jaki dumny z tego, gdy woła na konie: „zurück“, zamiast nazad, gdy powie: „kabat“, „anzug“, „szejrować“, „sztyfle“ i t. d.
Jacenty, woźny magistratu w Krakowie, przychodzi do żydowskiego sklepu i rzecze: