Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wypuszczono mnie z cenniejszemi niż przedtem podarkami i pożegnano serdecznie.
W drodze napadli rozbójnicy morscy, zabrali wszystko a załogę wziąwszy w niewolę, sprzedali.
Wyruszyliśmy w drogę na słoniu i jechaliśmy długie godziny, zanim ukazał się dom mego pana.
Jazda na słoniu była wspaniała. Szedł majestatycznie i powoli, jak król, niosąc nas na swym grzbiecie, każdy krok jego był jakby wyrachowany i obliczony na naszą wygodę.
I choć jechaliśmy bardzo długo, nie sprzykrzyła mi się ta jazda, zwłaszcza, że pan mój obecny łaskawie ze mną rozmawiał.
Dostałem się na szczęście do dobrego pana.
Karmiono mnie dobrze, nie obciążano zbytnio robotą i szanowano, chociaż byłem dla nich tylko niewolnikiem.
Pan mój, dowiedziawszy się odemnie, że z zawodu byłem kupcem, wyuczył mnie sztuki celnego zabijania słoni i zaprowadził handel kością słoniową na bardzo wysoką skalę.