Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zyndbad opowiedział wszystko, potem, posłyszawszy od właściciela pałacu, że wie, jaką rozmowę prowadził ze stangretem, przepraszał go pokornie za wymówione niebacznie słowa.
Ale pan obruszył się na jego przeprosiny, zapewniając go, że wcale się o to nie gniewa, ze prawdopodobnie będąc w jego położeniu, wypowiedziałby tożsamo.
Ale omyliłeś się, drogi bracie — rzekł do tragarza, — co do jednej rzeczy: nie urodziłem się tak bogatym, jakim mnie w tej chwili widzisz i nie otrzymałem tego darmo, co posiadam. Cały ten przepych jaki mnie otacza, wszystko przyszło z wielkim trudem, z pracą mozolną i z udręką duszy i ciała... Chcecie, panowie, — rzekł zwracając się do gości, abym wam opowiedział w jaki sposób doszedłem do obecnego bogactwa, opowiem wam w krótkich słowach.
Goście prosili go serdecznie, aby opowiedział jaknajszczegółowiej historję swego życia, kazał więc Zyndbad, gospodarz domu, schować w bezpieczne miejsce pakunki, które dźwigał tragarz przed wejściem do pałacu i rozpoczął swą ciekawą opowieść następującemi słowy: