Strona:Noc letnia.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

« — Wspomnienie matki nie mogło do tyla cię wzruszyć, boś jéj niewidziała nigdy — w dniu twego na świat przyjścia ona odeszła do ojców — ah! tyś się skaleczyła córko!» — I wziął jéj dłonie i wyjmował z nich drobne ostrza kolców — Ona mu odparła: «O! nie to mnie boli ojcze,» potem zaraz dodała: «owszem to, nie co innego ojcze» — i zamilkła — łzy jedne po drugich spadały z jéj lica — On oparł się na jéj ramieniu: «Widzisz jaki stary jestem, drżą podemną kolana — prowadź mnie» — i szedł z nią zamyślony, gotując się do mówienia, lecz słowa nie mówiąc — Naokoło nich wszędzie woniały kwiaty i muzyka brzmiała!


W téj chwili odezwał się zegar przybity do górnego gzymsu — nad nim kuty ze spiżu siedział jedynowładzca wielu królestw dawnych — za każdem uderzeniem