Strona:Noc letnia.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sąg niewzruszony, przykuł się wzrokiem do ołtarza kiedy Biskup przemawia do oblubienicy — co w jego duchu się dzieje, mrok na jego twarzy zaczaił — jednak, kiedy chwilowa łóna co zgasła już teraz przepływała po niéj, każdy co k'niemu zwrócone miał przypadkiem oczy, dostrzegł wyraz niesłychanéj walki na tem czole wzniosłem — nikt jednak ni modlitwy ni westchnienia nie usłyszał, ni jęku — Wargi ściśnione i boleść kształtem uśmiechu zakrzywiona na nich! — to jedno błysnęło i znów utonęło w cieniu.


Lecz kiedy świętym obrzędom stało się zadość, kiedy Pan młody podniósł żonę a ona padła w ojca objęcia, i ojciec ją niósł ku bramom kościoła i tysiąc gromnic szło za niemi i stopniami upływała ciżba, i kroków odgłosy wolniały oddalając się — i wreszcie pustkami stanął przybytek —