Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dobieństwo do natury. Mimo to ojciec postanowił doszukać się w nich ostatnich, najmniejszych odcieni i dojść ich tajemnicy... Lecz skoro tylko zaczął zagłębiać się w nie, w duszy jego narodził się tak straszny wstręt, tak niepojęte przygnębienie że musiał na pewien czas rzucić pędzel i brać się do pracy na nowo. Wreszcie nie mógł dłużej znieść, czuł, że oczy te wpiły mu się w duszę i wywołały w niej nieokreśloną trwogę. Na drugi i trzeci dzień wzrosło to jeszcze. Rzucił pędzel i wprost oznajmił, że nie może więcej portretować. Trzeba było widzieć, jak zmienił się przy tych słowach straszny lichwiarz. Rzucił się mu do nóg i błagał o ukończenie portretu, mówiąc, że od tego zależy jego los i istnienie na świecie; że żywe rysy jego zostały już schwycone przez pędzel; że jeżeli odmaluje go trafnie, życie jego siłą nadprzyrodzoną zachowa się w portrecie; że dzięki temu nie umrze on zupełnie, że musi żyć nadal na świecie. Ojciec mój uczuł grozę na te słowa; wydały mu się tak dziwne i straszne, iż cisnął pędzel i paletę i wybiegł pędem z pokoju.
Myśl o tem trwożyła go cały dzień i noc, nazajutrz zaś otrzymał od lichwiarza portret, przyniesiony przez jakąś kobietę, jedyną istotę, znajdującą się w służbie u niego, która zawiadomiła, że pan nie chce portretu, nie płaci zań nic i odsyła. Pod wieczór tego samego dnia dowiedział się ojciec, iż lichwiarz umarł i że mają go chować według obrzędów jego wyznania. Wszystko to wydało mu się