Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niepojęcie dziwna. Tymczasem zaś zjawia się w usposobieniu jego uderzająca zmiana: doznawał stanów niepokoju, obawy, których przyczyny nie rozumiał i wkrótce dokonał czynu, jakiego nikt nie spodziewałby się po nim. Od pewnego czasu prace jednego z jego uczniów zaczęły zwracać uwagę znawców i miłośników. Ojciec mój widział w nim zawsze talent i objawiał mu za to szczególną przychylność. Naraz uczuł zazdrość. Powszechne uznanie i rozmowy o tamtym stały się dla niego nieznośne. W końcu dla pełni rozdrażnienia dowiedział się, że uczniowi zaproponowano namalowanie obrazu do świeżo zbudowanej cerkwi To doprowadziło do wybuchu. „Nie, nie dam młokosowi triumfować! mówił, „za prędko, bracie, umyśliłeś nam starym podstawiać nogę! Jeszcze, dzięki Bogu, mam siły. Zobaczymy, kto komu nogę podstawi“. I szczery, czysty w istocie człowiek stosował intrygi i podstępy których zawsze się brzydził; osiągnął wreszcie to, że na obraz został ogłoszony konkurs i inni malarze mogli też uczestniczyć, poczem zamknął się w swej pracowni i z zapałem zabrał się do roboty. Zdawało się, że chciał skupić swe wszystkie siły, całą swą istotę. I doprawdy, było to jedno z lepszych jego dzieł. Nikt nie wątpił, o jego pierwszeństwie. Obrazy przedstawiono i wszystkie inne wydały się wobec jego jak noc przy dniu gdy naraz jeden z uczestników, o ile nie mylę się, osoba duchowna, zrobił uwagę, która uderzyła obecnych. „W obrazie malarza, istotnie, jest wiele talentu“, rzekł, „ale