Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze niż ktokolwiek prawo do tego portretu!“
Słowa te w mig zwróciły uwagę obecnych na mówiącego. Był to przystojny człowiek, lat trzydziestu pięciu, z długiemi, czarnemi włosami. Miła twarz, pełna jakiejś jasnej beztroski, wskazywała na duszę obcą wszelkim dręczącym światowym wstrząśnieniom, w ubraniu jego nie było żadnych pretensyj do mody: wszystko mówiło, że to artysta. Był to istotnie malarz B. znany osobiście wielu obecnym.
„Mimo, iż słowa moje mogą się wam wydać dziwaczne — mówił on widząc skierowaną na siebie powszechnę uwagę, — jeżeli zechcecie wysłuchać niewielkiej historji, być może zrozumiecie, że miałem prawo ją wygłosić. Wszystko jest za tem, iż portret jest tym samym, którego poszukuję“. Bardzo zrozumiała ciekawość zapaliła się we wszystkich prawie twarzach, a nawet licytator, z otwartemi ustami, zatrzymał się z podniesionym w gorą młotkiem, gotując się do słuchania. Z początku opowiadania wielu zwracało się do portretu, lecz potem wszyscy wlepili oczy w opowiadającego w miarę, jak opowiadanie stawało się bardziej zajmujące.
„Znacie wszyscy tę dzielnicę miasta, zwaną Kolomną“, tak rozpoczął. „Wszystko tutaj jest niepodobne do innych dzielnic Petersburga: nie jest to ani stolica, ani prowincja, zdaje się, że słychać, gdy przechodzi się ulicami Kolomny, opuszczające nas młodzieńcze porywy i pragnienia. Nie zagląda tu przyszłość, wszystko tu jest ciszą i dymisją — osadem ruchu stołecznego. Przenoszą się