Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest jakaś ponura; okna zastawione meblami i obrazami, sączą skąpe światło; milczenie, rozlane w twarzach i pogrzebowy głos licytatora, postukującego młotkiem i odśpiewującego requiem biednym, spotykanym tutaj dziełom sztuki, — wszystko to, zda się wzmaga jeszcze bardziej dziwne przykre wrażenie.
Licytacja była w pełni wrzenia. Cały tłum porządnych ludzi, skupiwszy się, gadał o czemś bez przerwy. Ze wszech stron dochodziły słowa: — — „rubel, rubel, rubel,“ nie dając licytatorowi czasu na powtórzenie podwyższonej sumy, która wzrosła w czwórnasób od ceny wywołania Skupiony tłum toczył walkę o portret, który musiał zastanowić każdego, kto miał jakiekolwiek pojęcie o malarstwie. Wyraźnie zaznaczył się w nim doskonały pędzel artysty. Znać było, że portret był już kilkakrotnie restaurowany i odnawiany i przedstawiał smagłe rysy jakiegoś azjaty w szerokiej szacie, z dziwnym wyrazem twarzy, lecz na wszystko uderzała otaczających niezwykła żywość oczu. Im więcej wpatrywano się w nie, tem bardziej zdawało się wpijały się one w duszę. Ta niesamowitość, ten nadzwyczajny trick malarza zajął prawie powszechną uwagą Wielu już z ubiegających się oń odstąpiło, gdyż cena wzrosła niewiarygodnie. Zostali tylko dwaj znani arystokraci, miłośnicy malarstwa, nie chcący za nic zrzec się takiego nabytku. Gorączkowali się i podbiliby zapewne cenę do niemożliwości, gdyby nagle jeden z widzów nie zawołał: „Proszę pozwolić, że przerwę na krótko wasz spór, mam być może więk-