Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zbrodni. Ogarnęła go straszna zazdrość, zawiść do szaleństwa. Żółć wystąpiła mu na twarzy, gdy ujrzał dzieło, ze śladem talentu. Zgrzytał zębami i pożerał je wzrokiem bazyliszka. W duszy jego narodził się zamiar najpiekielniejszy, jaki żywił kiedyś człowiek i z szaloną energją wziął się do jego wykonania. Zaczął kupować najlepsze twory malarstwa. Nabywszy obraz za drogą cenę, przywoził go ostrożnie do swego pokoju i z wściekłością tygrysa rzucał się nań, rwał, szarpał go, rznął na kawałki i deptał nogami, z towarzyszeniem śmiechu rozkoszy. Niezliczone zebrane bogactwa dostarczały mu środków do zadowolenia tej piekielnej żądzy. Rozwiązał wszystkie swe worki i otworzył wszystkie szkatuły Nigdy żaden potwór ignorancji nie zniszczył tylu przepięknych dzieł, ile ten rozwydrzony mściciel. Na wszystkich licytacjach, gdzie tylko się zjawił, każdy z góry odstępował od kupna dzieł malarskich. Zdawało się, jakby rozgniewane niebiosa umyślnie wysłały na świat ten straszny bicz, pragnąc odebrać mu całą hermonję. Ta okropna namiętność rzuciła na niego jakiś straszny koloryt: wieczna żółć wyrażała się w jego twarzy. Bluźnierstwo i pogarda wyrażały się same przez się w jego rysach. Zdało się, że wcielił się w niego ów straszliwy demon, jakiego realnie odtworzył Puszkin. Prócz jadowitych słów i wiecznego wymyślania, usta jego nic więcej nie wypowiadały. Niby harpja jakaś był spotykany na ulicy a wszyscy, nawet znajomi, widząc go zdaleka