Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwrocie głowy, drugi z podniesionemi do góry natchnionemi oczami, porucznik gwardji chciał koniecznie, by mu z oczu patrzył Mars, miejski urzędnik ustawiał się tak aby nadać twarzy więcej prostoty i uczciwości i aby ręka opierała się na książce, na której wyraźnemi literami stał napis: „Zawsze stawał w obronie prawdy“. Z początku te żądania wywoływały poty u malarza: wszystko to trzeba było obmyśleć, skombinować a czasu dawano niewiele. Wreszcie jednak poznał w czem rzecz i już nie trudził się ani trochę. Już z dwu, trzech słów orjentował się z góry, kto się czem chciał wydawać. Temu, kto chciał Marsa wsadzał w twarz Marsa, kto pozował na Byrona, nadawał minę i gest ironiczny. Jeśli Korynną, czy Undiną, czy Aspazją chciały być panie, godził się z wielką ochotą na wszystko i na własną rękę dodawał każdemu ile wlazło piękności, co jak wiadomo nigdy nie zaszkodzi, za co wybaczają malarzowi nawet brak podobieństwa. Wkrótce sam nawet zaczął się dziwić szybkości i energji swego pędzla. Portretowani zaś, rozumie się samo przez się, byli zachwyceni i ogłosili go za genjusza.
Czartkow stał się modnym malarzem pod każdym względem. Zaczął jeździć na obiady, oprowadzał damy po galerjach a nawet spacerach, stroił się elegancko i twierdził głośno, że malarz powinien należeć do towarzystwa, że należy podnieść ten zawód, że malarze ubierają się jak szewcy, nie umieją się przyzwoicie zachowywać, nie przestrze-