Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chciałabym, wyznaję, aby była w sukni banalnej, chciałabym, aby ubrana zwyczajnie, z prostotą, aby siedziała w cieniu zieleni, na tle jakichś pól, aby w dali były stada lub las... żeby nie było widoczne, iż jedzie na jakiś bal lub wieczór. Nasze bale, przyznaję, tak zabijają duszę, tak niweczą resztki uczuć... Prostoty, rozumie pan, żeby było więcej prostoty. (Niestety! na twarzy matki i córki było napisane, że zhasały się do tego stopnia na balach, iż miały cerę prawie woskową). Czartkow biorąc to pod uwagę wziął się do roboty i ustawił oryginał, powiódł ręką w powietrzu wyznaczając w myśli punkty, przymrużył trochę oczy, cofnął się, spojrzał z daleka i w godzinę zaczął i skończył podmalowywanie. Zadowolony, wziął się do malowania: praca go porwała, zapomniał o wszystkiem, zapomniał nawet, że znajduje się w obecności arystokratycznych dam, zaczął nawet od czasu do czasu pozwalać sobie na malarskie nałogi, wydając na głos różne dźwięki, czasem podśpiewując, jakto bywa u malarzy pogrążonych całą duszą w swej pracy. Bez żadnej ceremonji jednem skinieniem pędzla zmuszał do podnoszenia głowy modelkę, która w końcu zaczęła mocno kręcić się i objawiać kompletne znużenie.
— Dość, na pierwszy raz, dość — rzekła dama.
— Jeszcze trochę, mówił zatopiony w pracy malarz.
— Nie, czas już! Lise, trzecia godzina! — rzekła wyjmując mały zegarek, zawieszony na złotym łańcuszku u paska i zawołała: „Ach, jak późno!