Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szybkości, i jaką rzucił się Czartkow, by go podnieść.
— A panu co do tego, co ja mam.
— A do tego, że powinien pan natychmiast zapłacić gospodarzowi za mieszkanie, że ma pan pieniądze, ale nie chce pan płacić — ot co.
— No, zapłacę mu dzisiaj.
— No, a dlaczego pan nie chciał zapłacić poprzednio i niepokoi pan gospodarza, i nawet policję alarmuje?
— Dlatego, że nie chciało mi się ruszać tych pieniędzy. Zapłacę mu dziś do wieczora i jutro opuszczę mieszkanie, dlatego, że nie chcę pozostawać u takiego gospodarza.
— No Iwanie Iwanowiczu, on panu zapłaci — rzekł rewirowy, zwróciwszy się do gospodarza. — Jeżeli zaś nie byłby pan zaspokojony jak należy do dziś wieczora, wówczas wybaczy pan, panie malarzu. — Rzekłszy to, włożył swój trójrożny kapelusz i wyszedł do sieni a za nim gospodarz z pochyloną głową, zdawało się w jakiemś zamyśleniu.
— Dzięki Bogu, poszli do djabła! — powiedział Czartkow, słysząc zamykające się drzwi w przedpokoju. Zajrzał do przedsionka, wysłał po coś Nikitę, aby zostać samemu, zamknął za nim drzwi i, wróciwszy do pokoju, zaczął z silnem biciem serca rozwijać rulon. Były w nim dukaty, jeden w drugiego nowy, gorące jak ogień. Wprost oszalały siedział malarz nad kupą złota, wciąż jeszcze zapytując się: „Czy nie dzieje się to we śnie?“