Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mion i krzyknął do woźnicy nieswoim głosem: „Jedź całym pędem do domu!“ Woźnica, słysząc ton, jakim przemawia się zazwyczaj w decydujących chwilach i często z towarzyszeniem czegoś bardziej namacalnego, ukrył na wszelki wypadek głowę w ramionach, machnął batem i pomknął, jak strzała. W sześć minut z czemś była już ważna osobistość przed gankiem swego domu. Biedny, przerażony i bez płaszcza przyjechał zamiast do Karoliny Iwanowny do siebie, dowlókł się z trudem do swego pokoju i spędził noc pełną niepokoju tak, że nazajutrz rano przy herbacie córka powiedziała mu wprost: „Jesteś dziś bardzo blady, papo“. Ale papa milczał i nie rzekł ani słowa o tem, co się z nim stało, gdzie był i dokąd chciał jechać. Wypadek ten wywarł na nim wielkie wrażenie O wiele rzadziej zaczął mówić do podwładnych: „jak pan śmie? czy wie pan kto stoi przed panem?“, a jeżeli mówił to, to dopiero później, po wysłuchaniu sprawy. Lecz jeszcze bardziej znamienne było, że od tej pory przestał się zupełnie pokazywać urzędnik — upiór; widać płaszcz generalski nadał mu się; przynajmniej nie było słychać już więcej, aby zdzierano z kogoś płaszcze. Chociaż, wielu ludzi czynnych i zapobiegliwych nie chciało się w żaden sposób uspokoić, i twierdziło, że w oddalonych częściach miasta ciągle jeszcze ukazywał się urzędnik — upiór. Istotnie, pewien stróż nocny z Kolomny widział na własne oczy, jak z za węgła jednego domu ukazało się widmo; ale z natury bezsilny, — tak, że pewnego