Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kie słowa, budzące śmiech w dobranem kółku; wiele z nich powtarzał nawet półgłosem i znajdował, że są tak samo śmieszne jak były i dlatego niedarmo uśmiechał się w duszy. Zrzadka przeszkadzały mu tylko porywy wiatru, który wyrwawszy się Bóg wie skąd i niewiadomo z jakiej przyczyny, siekł go w twarz, ciskając w nią strzępy śniegu, targał, niby żaglem kołnierzem płaszcza lub nagle narzucał mu go z olbrzymią siłą na głowę, zmuszając do nieustannego wyswobodzania głowy. Nagle ważna osobistość poczuła, że ktoś schwycił go mocno za kołnierz. Obejrzawszy się ujrzał człowieka niewielkiego wzrostu, w starym znoszonym mundurze i z przerażeniem poznał Akakija Akakjewicza. Twarz urzędnika była jak śnieg i wyglądała upiornie. Lecz przerażenie ważnej osobistości przeszło wszelkie granice, gdy ujrzał, że usta upiora skrzywiły się i tchnąwszy na niego straszną wonią mogiły, wyrzekły te słowa: „A więc jesteś wreszcie! Schwyciłem cię w końcu za kołnierz! Twego płaszcza mi właśnie potrzeba! nie dbałeś o mój, a jeszcześ wyłajał — oddaj teraz swój!“ Nieszczęsna ważna osobistość, omal nie umarła. Mimo, że miał charakter w kancelarji i wogóle wobec niższych i chociaż, patrząc na dzielny jego wygląd i figurę każdy mówił: „O jaki charakter!“ — lecz tutaj, podobnie jak wielu innych ludzi o bohaterskiej postawie, uczuł taki strach, że nie bez przyczyny zaczął się obawiać jakiejś chorobliwej przypadłości. Sam zrzucił czemprędzej płaszcz z ra-