Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szukając i usiłując zastanowić się, co robić. Ale już go zauważono, przyjęto wrzaskiem i wszyscy poszli natychmiast do przedpokoju jeszcze raz obejrzeć jego płaszcz. Później, naturalnie, zostawiono go i jego płaszcz i zajęto, jak to bywa, stoły do wista. Wszystko: hałas, gwar i gromada ludzi — wszystko było dziwne dla Akakija Akakjewicza. Nie wiedział po prostu jak się zachować, gdzie podziać ręce, nogi i całą swą osobę; w końcu przysiadł się do grających, patrzył w karty, spoglądał to temu to owemu w twarz, a po pewnym czasie zaczął ziewać, czuć nudę — tem bardziej, że dawno minęła pora, o której zazwyczaj kładł się do snu. Chciał pożegnać się z gospodarzem, ale go nie puszczono, twierdząc, iż niezwłocznie trzeba wypić na cześć płaszcza po kieliszku szampana. Akakija Akakjewicza zmuszono do wypicia dwu kieliszków, poczem uczuł, że w pokoju stało się weselej, ale w żaden sposób nie mógł zapomnieć, iż minęła godzina dwunasta i czas do domu. Aby gospodarz go nie zatrzymał, wyszedł po cichu z pokoju, odnalazł w przedpokoju płaszcz, który z żalem ujrzał leżący na podłodze, otrzepał go zdjął najmniejszy pyłek, włożył na ramiona i zeszedł po schodach na ulicę. Na ulicy wciąż było jeszcze jasno. Niektóre drobne sklepiki, te niezmienne kluby służby i różnorodnych ludzi, były otwarte; inne zaś chociaż zamknięte, długą smugą światła przepuszczaną przez szczeliny drzwi, świadczyły, że nie są wolne od towarzystwa i że napewno służące lub lokaje kończą swe rozmowy i plotki, zdając swych panów