Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wartą jest tysiąca sonetów, ani jednego ode mnie nie dostanie!
— Powiedziałeś przecie przy kolacyi, że niema reguły bez wyjątku — przekomarzał się Stefan. — Zrobiłeś więc jedno ustępstwo, bo ty, nieprzyjaciel kobiet, pożerałeś ją po prostu oczyma pozostaje zrobić drugie, to jest: teorye Klaczki, wraz z własnem dziwacznem dowodzeniem, rzucić w kąt i napisać sonet p. t. „Pierwsze drgnienie serca...“
— Słuchaj, Stef!... — zawołał Brzezik — gdy chcesz być dowcipnym, działasz mi na nerwy. Z dwojga złego... pisz lepiej sonety!
I rzuciwszy się znowu na łóżko, odwrócił się do ściany, dając za wygranę dalszej rozmowie.
Swoją drogą myślał trochę o Elizie. Miał wciąż przed oczami jej twarzyczkę spokojną i zdziwioną, i duże oczy, w których się niebo odbijało.
Przed przyjazdem tych pań ogarniał go pewien niepokój; wydawało mu się, że błoga cisza, której zaznał w Szumlance, zamąconą zostanie szelestem jedwabnych spódniczek, papuzim szczebiotem, tym chaotycznym nieładem, jaki, według jego przekonania, musi wnosić do życia obecność kobiet. Powitania, prezentacye, banalne rozmowy, te wszystkie chińskie ceregiele, jak mówił, które jego wyobraźnia w przesadnej przedstawiała formie, zastraszały go po prostu.