Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Następnie Zosia usiadła do fortepianu i grała z taką werwą i brawurą, że ciocia Zuzia, rozkładając swe drobne ręce, wołała z zachwytem:
— Ależ ty, koteczku, koncerta dawać możesz!... Jakież to przepiękne!... Jakież to wspaniałe!...
Stefan zdradził przyjaciela, który, jak się okazało, miał melodyjny głos barytonowy, potem chór na prędce zaimprowizowano — i popłynęły jedne za drugą miłe dla serca i ucha swojskie piosenki.
Gdy o godzinie ósmej podano sutą kolacyę, Eliza nie mogła ukryć zdziwienia, że tak dużo i często na wsi jadają, a Edwarda, który przy kolacyi miejsce obok niej zajął, bawiła widocznie niezmiernie szczera naiwność panny Elizy. On, który dotąd wyrażał się o płci pięknej z zaciętością w stylu Schopenhauera i, wbrew wszelkim namowom Stefana, kobiecego towarzystwa unikał, dziś pod urokiem sympatycznej twarzyczki do tego stopnia był uprzejmym i rozmownym, że Stefan, siedzący nieopodal, rzekł żartobliwie:
— Edek! A zasady?...
— Niema reguły bez wyjątku! — mruknął Brzezik, i zwróciwszy się do Elizy, starał się unikać wzroku kolegi, który go podrażnił niewczesną uwagą, nielicującą z ogólnym nastrojem.
Stasia tylko jedna nie brała udziału w rozmowie; w jej wyrazistych oczach malował się