Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzień stracony ma dla niego teraz wielkie znaczenie.
Patrzył przecież na jego pracę, na niespożytą energię, której Bolesław dawał tysiączne dowody, umiejąc zwalczyć najróżnorodniejsze trudności i przeszkody, byle zdobytą już wiedzę nowymi zasobami wzbogacić. Uczył się dniem i nocą, pracował bezinteresownie w miejscowym szpitalu, spełniając funkcye felczera, aby trochę praktyki zdobyć. Ani mógł marzyć w małej mieścinie o prosektoryum, o klinice, o tem wszystkiem, czem cywilizacya drogę intelligencyi toruje. Tu, gdzie los chwilowo go rzucił, wszystko znajdowało się w zupełnie pierwotnym stanie.
Ale Bolesław nie był z tych, którzy zrażają się łatwo. On uważał życie jako wyścig z przeszkodami; zdobywać je kolejno, dążyć prosto do raz obranego celu — było dlań zadaniem, które sobie założył i prędzej czy później osiągnąć postanowił. Czasem, gdy z listów dowiedział się, iż któryś z byłych kolegów zdobył już sobie nie tylko stanowisko, ale i uznanie, że pracował na tej niwie, którą on pokochał, robiło mu się na sercu mglisto. Chwilowo ogarniało go zniechęcenie.
— Zdystansowano mnie, niema co mówić! Ale w ogólnym wyścigu ten, co pozostaje w tyle, nieraz pierwszy właśnie dobiega do mety. Trzeba tylko dobrze trzymać siebie w garści! Nie dasz się, mały!... co? — powtarzał niekiedy,