Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odległem echem, bo fala krwi mózg mu zalewała, w uszach szumiało, był jak w gorączce....
Nagle z zadumy obudziło go lekkie muśnięcie wachlarzem. To pani Mena stała przed nim, i opierając z lekka wachlarz na jego ramieniu, rzekła z zagadkowym uśmiechem:
— „Tak przeznaczenie puka do człowieka!“
On drgnął...
— Przecudna!... — szepnął z cicha.
— Kto?... czy co?... Symfonia?... czy?... — i zatrzymała się wyzywająco, nie spuszczając zeń oczu.
— Symfonia życia!... — rzekł z dziwnym wyrazem. — Dziś ją pojąłem dopiero w całej niezmierzonej jej głębi.
— A cóż więcej?... — zdawały się pytać jej oczy, chcąc, zda się, gwałtem z ust jego hołd uznania dla siebie wywołać.
— Przedewszystkiem nie śmiałbym o pani tak się wyrazić — dodał Edward, skłaniając lekko głowę. — Na określenie pani nie znam wyrazu i wątpię, czy takowy odnaleźć kiedy potrafię.
— Czy mam to tłómaczyć sobie jako kompliment?... A może pan źle, bardzo źle o mnie sądzi?... — dodała zalotnie.
— Nie sądzę pani, ani obwiniam; po prostu odczuwam, że jest w pani jakaś demoniczna siła... która jednak...
Zatrzymał się, jakby szukając określenia.
— Pociąga i przykuwa... — dokończyła w my-