Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szła inna... spojrzała... i zabrała go jak swego!... a ona pozostała znów taka samotna i taka biedna; ani się nawet pożalić nie było komu!... I myśl jej zwracała się do swoich, do ojca, do cichego małomiasteczkowego ustronia, do Kasiuni i Władka, z którymi jej dobrze było i do których już wkrótce powrócić miała.
Teraz, gdy zaszły pewne komplikacye w jej stosunkach z Zosią, Eliza, która za dumną była, by się choć jednem słówkiem tłómaczyć, zbliżyła się za to więcej do Stasi. Z nią spędzała długie godziny. Czytały razem pod kasztanem, gdy Edward czuł się nieusposobionym do pogadanki, i skarżąc się na gwałtowny ból głowy, opuszczał je nagle i u siebie się zamykał.
Gdy raz w rozmowie Ela napomknęła coś o wyjeździe, w oczach Stasi stanęły łzy.
— Co ja pocznę, jak pani pojedzie? — rzekła tak prosto i szczerze, a zarazem z takim głębokim żalem w głosie, że Elizę ujęła tem niezmiernie.
Co zaś do Stefana, ten wciąż wahał się jeszcze i niewiadomo było, który ideał w jego sercu przeważa. Pociągała go Zofia i dla Stasi żywił też szczerą sympatyę. Z wrodzoną lekkomyślnością nie zastanawiał się wcale nad tem, co jutro przyniesie; brał to, co dziś mu dawało, a dawało chwile miłego rozmarzenia, słodkich uśmiechów, poetycznych natchnień i owego mo-