Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

my potrzeby — uśmiechnęła się Mena, przyglądając mu się ciekawie. — Ale głos pana nadaje się stanowczo do dramatu. Ma pan te pewne subtelne drgania w intonacyi, owo coś... coś... — mówiła, główkę przechylając i patrząc mu prosto w oczy, jakby szukając stosownego wyrazu.
Ale on wzrok jej wytrzymał w milczeniu, aż pani Mena zmuszoną była spuścić oczy pierwsza.
Edward, przerzucając od niechcenia kartki sienkiewiczowskiego dramatu, zatrzymał się na frazesie, który go głębiej zastanowił. Przeczytał raz i drugi, brwi ściągnął, usta mu zadrgały — i nagle dobitnie, metalicznym swym głosem, brzmiącym nutą szczerego uczucia, przedeklamował:
— „...Obawiam się, pani, że moja osoba nie będzie zbyt obfitem źródłem rozrywki. Ja jestem człowiek z usposobienia mało wesoły, a na przedmiot do zabawy za wiele wart, za dumny i za uczciwy! Pozwól mi pani odejść!“
— Ależ brawo! brawo!... wybornie, bez zarzutu! — wołała Mena, która rolę Leona z „Czyjej winy?“ znała na pamięć, równie dobrze jak swoją. I właśnie dlatego, że wybrał ten frazes, jakby rozmyślnie stosując go do niej, i dlatego, że wydawał się jej hardym i dzikim, i dla tej fali krwi, która w tej chwili twarz jego purpurą oblała, a oczy rozpłomieniła żywym blaskiem, Mena zapragnęła gorąco, aby to on, nie kto in-