Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale po chwili parsknęła znów śmiechem i miała tak rozbawioną minkę, że ojciec mimowoli uśmiechnął się nieznacznie.
— Pustak z ciebie... kto się z tobą prawdy dogada!... — odparł jakoś miękko, choć niby chciał przybrać pozór surowy. — A z Hejnałowicza nie masz mi drwić, ani ząbków ostrzyć na nim! Hejnałowiczowi żeniaczka nie w głowie, człowiek poważny, o sentymentach mu już nie marzyć!... Ale to złote serce!... takich jak on ludzi niewiele się spotyka! Właśnie serce ma nieoszacowane!...
— Ależ nieoszacowane... złote... brylantowe, mój tatusiu! To też go kocham... kocham... kocham!... — szczebiotała Eliza, która wpadła w niezmiernie dobry humor. — Czemuż mi tatuś nie wierzy?
— Et, pleciesz trzy po trzy! — zżymał się ojciec! — Widzę, że ci jeszcze pstro w głowie, i mówić z tobą rozsądnie nie warto. Ale słuchaj, mała, ty sobie jednak Turczyńskiego nie lekceważ; nie namawiam, nie zmuszam, broń Boże! Dobrze ci w domu, to siedź, ale koniec końców trzeba się będzie zdecydować. Więc pamiętaj, co mówię: Turczyńskiego nie lekceważ.
Pocałował ją w czoło i wyszedł z pokoju, skrzypiąc butami, aż klosz na lampie zadrżał.
Ela, zostawszy samą, rzuciła się na otomanę, obie ręce splotła nad głową, na ustach błąkał się jeszcze śmiech tłumiony.