Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słuchaćby rada, gdy mówił. A miał właśnie ów sposób mówienia, który kobiety jakimś urokiem tajemniczości pociąga. Niekiedy, w czasie najwięcej ożywionej rozmowy, zamyślał się nagle, jakby wyobraźnia jego chwytała jakieś oddalone dźwięki i obrazy; oczy patrzyły w przestrzeń, a wtedy migały w nich te blaski rubinowe, które niepokojem napełniały czystą duszę dziewczęcia.
Nadszedł dzień oczekiwany, gdy pani Wołoknicka przyoblekłszy świąteczne szaty, to jest szeleszczące jedwabie i staroświecką koronkową mantylę, i Zosia w świeżej eleganckiej toalecie, pojechały z wizytą do Czernina.
Pozostałe grono, oczekując ich powrotu, postanowiło wyjść na spacer wysadzoną drzewami aleją na spotkanie.
Słońce jaskrawymi promieniami oświetlało okolicę, w jaśniejsze strojąc ją barwy; w dali siniały smugą szumlańskie lasy; drzewa na drodze rzucały długie cienie, w powietrzu unosiły się chmary komarów, a brzęczenie ich łączyło się z szelestem wiatrem potrącanych liści. Z pola, od zbóż i świeżo skoszonego siana, szły fale ożywczych woni.
Pani Antonina, która nie lubiła pieszych spacerów, postanowiła pozostać w domu; Stefan więc ze Stasią i Edward z Elizą szli razem, upatrując w dali kłębów kurzu, mających przybywający powóz zwiastować.