Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skoro śpiew ustał, otworzyło się okno i spuściła się z niego na złotym tronie piękna panna, jakiej nigdy ludzkie oczy nie widziały. Była cała biało ubrana, w srebrzystej sukni, a na głowie miała wieniec ze złotych liści.
Nie postrzegła królewica, bo był kocem owinięty, pobiegła na łąkę, uzbierała ślicznych kwiatów, w koralowy dzbanek zaczerpnęła wody ze źródła, bo też tam w pobliżu było i źródło, jak szkło czyste, a potem znowuż na tronie swoim siadła i wzniosła się do góry; lecz tą razą już nie sama była, usiadł przy niej królewic, a zawsze w swój koc owinięty.
Kiedy się już do pałacu dostali, wyszło sześć jeszcze piękniej ubranych kobiet i odebrało od siostry uzbierane kwiaty i koralowy dzbanek. Wszystkie po kolei z niego piły; zaczęły potem robić z kwiatów równianki i rozmawiać z sobą, a kiedy mówiły, to zawsze takim miłym śpiewem, że królewic dosyć się go nasłuchać nie mógł. A jedna z nich odezwała się do tej, z którą on przybył:
— I cóż, siostro, tobie tęskno! My wszystkie mamy kochanków, tyś sobie żadnego jeszcze upatrzyć nie mogła?
— O, bo ja czekam na królewica, któryby sam do mnie przyszedł, nie żebym ja sobie po niego chodziła.
— To jeszcze długo będziesz czekała, siostro, bo jakże tu może przyjechać królewic?
— Niech przyjedzie obłokiem, niech odstąpi skarbów, złota, to mu podam wody z koralowego dzbanka, to go sobie za męża wezmę.