Strona:Narcyza Żmichowska - Poganka.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

94

knęło bez śladu. — Gdzie szła droga, ni dopatrzyć, ni domyślić się nawet. — Wtem, chrapliwy i natężony oddech drugiego konia ucho moje uderzył. — Zwróciłem się na prawo i rozeznałem wśród ogólnej czarności jakąś czarność mocniejszą, prawie do cieniu mojego podobną, gdyż miała także kształt ludzkiej na koniu siedzącej postaci.
— Z drogi, z drogi! ozwał się głos pewny, rozkazujący, lecz miękki, jakgdyby się z piersi niedorosłego młodzieńca wydobył.
— A z której i na którą, mój niewidzialny towarzyszu? odrzekłem bardzo wesoło, wdzięcznym ci będę, jeśli mi to powiesz, gdyż właśnie zdaje mi się, że zbłądziłem trochę.
Zamiast odpowiedzi usłyszałem mocne świśnienie pręta, i smagnienie, które na łeb Sokołowi padło — a potem śmiech przycięty, wyzywający i szelest niby długiej szaty, która mię w przelocie lekko nawet z boku musnęła.
Zerwałem się na strzemionach, jakgdybym mógł był i sam dowidzić i stać się widzialnym.
— Ha! kiedy tak! krzyknąłem, więc teraz mnie z drogi, mnie z drogi precz!
I w tejże chwili owładnąłem Sokoła, co się zżymał i wyginał, potoczyłem nim jak dzieckiem, jak własną ręką, jak myślą moją — nie zastanowiłem się, co chcę uczynić, co zrobię? tylko instynktownie czułem potrzebę ciśnięcia się napoprzek temu szaleńcowi, choćbyśmy we wzajemnem starciu wszystkie kości mogli strzaskać sobie. — Mój kary odgadł zamiar — rozjątrzony własną obelgą, lepiej, zupełniej zjednoczył się z chęciami mojemi; wszystkich muskułów siłę natężył i wspiął się niby do przeskoczenia najwyższej barjery — lecz nagle — długim wężem rozdarło się niebo — piorun — trzask — blask — jedno oka mgnienie — czy wy rozumiecie jak to wszystko było pręd-