Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedział, że papa się zabił? Wszak mama wie o tem, że pójdzie do papy?
— O! mojaż ty kruszyno najdroższa! Mama się przestraszyła, bo tejże chwili byłaby rada za naszym panem pobiegnąć, a was tu samych zostawić się boi. Niktby was już tak nie ukochał, niktby wam tak nie dogadzał, nigdzieby wam tak dobrze nie było — ani u ciotki, ani u babki nawet.
Przeraziłam się wzmianką o tej możliwości.
— Marcyno, mama nie odejdzie jeszcze? — proszącym głosem pytałam.
— Bóg to raczy wiedzieć, moje dziecko. Jeżeli będziecie niegrzeczni, jeżeli Józio będzie hałasował i zaprzągnięte krzesła około stołu obwoził, jeśli ty krzykniesz choć raz tylko, tak jak przed chwilą krzyczałaś, to mama sobie pomyśli, że jej nie kochacie, nie potrzebujecie, i bez wielkiego żalu rozstanie się z wami.
— Kiedy ja mamę kocham, ja mamy potrzebuję; moja złota, moja jedyna Marcynko! puść mnie na chwilę do jej pokoju, żebym jej to powiedziała, nim mnie spać położysz.
— Do pokoju pani mecenasowa nigdyby Napolci nie wpuściła; ale wiesz, co zrobisz, mój ty aniołeczku najcudowniejszy? oto jak się na dobrą noc przeżegnasz, tak półgłosem powiesz mamie wszystko, co masz do powiedzenia. Nie bój się, mama usłyszy.
— Nie usłyszy z trzeciego pokoju, to zadaleko.
— Tacy chorzy jak mama to duszą słyszą z bardzo daleka.
Przez cały czas tej rozmowy Marcyna chodziła zemną tam i napowrót przed drzwiami kamienicy, huśtała mnie, całowała, póki zupełnie łkać i drżeć nie przestałam; teraz, widząc mnie uspokojoną, po cichuteczku na górę