Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie, gdzie papa?
— Ot tam, mój robaczku — i wskazała mi na niebo, ślicznie w noc tę pogodną gwiazdami zasiane. Mnie się zdawało, że jedną z nich wskazuje, więc przypatruję się najpromienniejszej i najpiękniejszej ze wszystkich.
— Czy pewnie na tej gwiazdce? — znowu zagadnęłam.
— Tak, tak, zapewne na tej — śpiesznie potwierdziła Marcyna, żeby prędzej skończyć to badanie.
Sama później przyznała, że w ciężkim była kłopocie; cała jej wiara religijna i wszystkie ludowe przesądy wstrętnem jej samobójstwo czyniły, a przecież nie mogła w potępienie swego dobrego pana uwierzyć; co więcej, moralnym swoim instynktem odgadła to, że córka łatwiej zbawioną będzie, jeśli o zbawieniu umarłego ojca głębokie przekonanie w sercu swem przechowa. Gdy mi gwiazdkę wskazała, osądziła, że ta najbezpieczniej rozstrzygnie między fałszem a prawdą. Lecz ja dalszych prócz tego potrzebowałam objaśnień.
— A jakim sposobem papa się tam dostał? a kiedy powróci? — nalegającym tonem prosiłam, żeby mi powiedziała. — To musi być strasznie daleko!
— O! daleko, daleko. Nikt z żyjących tam się nie wzniesie, tylko umarli znają drogę, a który trafił, to już nie wraca, bo mu tam lepiej.
I dowiedziałam się wielu zaziemskich tajemnic, że szczęśliwe dusze z innych światów patrzą na nas, znają wszystkie myśli nasze i proszą Boga, ażebyśmy, my ich ukochani, godnymi byli kiedyś złączyć się z niemi na zawsze. Każde słowo Marcyny tak było dla mnie przystępne i zrozumiałe, jak gdybym je nie po raz pierwszy słyszała.
— A czemu mama tak się przelękła, kiedy Piotruś