Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na takie upewnienie, poczułam, że mam prawo z żądaniem wystąpić.
— Ja się nic a nic nie przestraszyłam, nie tak bardzo się też i przelękłam; spojrzyj na mój kajet. Ono, jak ci się zdaje, czy te żydy dobrze wróżą?
— Dopiero wtedy sądzić będzie można, kiedy już zupełnie wyschną.
— Nim wyschną, to może i pani Wilczyńska już przyjdzie, a kajet splamiony będzie trzeba pokazać, więc się go poruszy... — smutną uwagę zrobiła moja siostra.
— To już mniej szkodzi, trzeba tylko trochę ostrożności zachować i palcami go nie dotykać.
W tej chwili jakoś spojrzenie moje ze spojrzeniem Leony się spotkało i naraz jakby mi łuski z oczu spadły, tak wyraźnie w grających wszystkiemi promyczkami źrenicach mojej szanownej koleżanki wyczytałam, że sobie z nas trzech żartuje, iż ledwo głośnym śmiechem nie wybuchłam. Natychmiast porozumiałyśmy się, jak dwaj złodzieje na jarmarku. Leona jeszcze śmielej zaczęła snuć różne koncepta przy moim akompanjamencie i nie było chwilki czasu, żeby myśl zająć bliższemi następstwami smutnej naszej przygody. Niedość na tem: coraz więcej ciekawych uszu zwracało się ku rozprawiającej Leonie, to jedna, to druga z odległej nieco siedzących panienek opuszczała swe miejsce, a przychodziła zobaczyć, jak wyglądają czarne plamy naszej przeszłości. Zaczęło się już koło nas małe zbiegowisko tworzyć, gdy wtem na progu ukazała się pani Wilczyńska. Jedno mgnienie oka, a wraca do porządku wszystko, niestety, prócz trzech splamionych kajetów. Nie odbyło się wszelako bez szmeru i pewnego rozruchu.
— Co to znaczy? Czemu panny na miejscach swoich nie czekają? — pyta ochmistrzyni.