Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeniem się naszem mgły pierzchły, chmura się rozwiała, nad brukiem warszawskim niebo równą pogodą, jak nad polami wiejskiemi świeciło. Stanęliśmy u kresu podróży naszej.
W czasie jednej ze swoich przedślubnych wycieczek, wuj Kazimierz wszelkich dołożył starań, by nam znaleźć choćby i w dalszej części miasta, lokal tani a wygodny. Powiodło mu się bardzo szczęśliwie i w miejscu, które, dziś pod forteczne mury zajęte, ulicą być przestało, lecz które wówczas „za zdrojami“ zwano, udało mu się wynająć cztery duże pokoje z kuchnią i spiżarnią maleńką za tysiąc dwieście złotych rocznie. Babunia z mamą podzieliły się pokojami, choć właściwie pierwszy pokój babuni za wspólny niejako salon i wspólną służył jadalnię. Wuj mecenas wszystko na przybycie nasze ustawił, uporządkował i czekał nas z życzliwem słowem powitania. Kiedyśmy weszli na schody pierwszego piętra i obejrzeli dokoła, zdawało nam się, że nigdzie piękniej być nie może, że do cichego życia niczego brakować nie będzie dwom kobietom smutnym i spokojnym, dwojgu dzieciom wesołym a nie rozhukanym. Były kwiaty na oknach, były przy oknach białe zielonemi sznurami podtrzymywane firanki, były dawne meble według dawnego mniej więcej trybu rozstawione, były gdzie niegdzie nowe stoliki, nowe kanapki, zapełniające puste miejsca szerszego apartamentu, były nawet stare obrazy na ścianach, portrety dziadka i babki w jej sypialni, stary tajemniczy kantorek jako dawniej wprost jej łóżka ustawiony, portret smutnej prababuni, jedyny przez babunię wybrany, w jej drugim pokoju, uwolniony od sąsiedztwa groźnego męża, weselej niby w przeciwległem lustrze się przeglądał. U mamy także staloryty księcia Poniatowskiego i Napoleona, powieszone mniej więcej w tem samem, co na Zakroczym-