Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Najcięższe było z ciotką Rózią rozstanie. Popłakaliśmy się wszyscy, ona sama najwięcej, szczególniej gdy się Tekluni swojej na szyję rzuciła, to się zdawało, że jej serce z żalu pęknie.
— Co ja tu bez was pocznę, nieszczęśliwa? — wśród łkania przerywanym głosem mówiła. — Wszystko jacyś obcy ludzie, a tacy dziwni, nieprzystępni. Pani Kazimierzowa już wczoraj wspominała, że chce sama całego gospodarstwa objąć kierunek; bardzo to grzecznie i przychylnie brzmiało w jej ustach; powiada, że mam prawo wytchnąć sobie po tylu latach pracy, zwłaszcza po ostatnim z kilku miesięcy zamęcie. Jużciż to w dobrej zapewne myśli ułożyła sobie, ale ja tu nie na spoczynek zostałam. Starsza pani także zajmowała się gospodarstwem, a pewno lepiej się znała na niem od wszystkich Warszawianek, przecie jednak i dla mnie znalazło się dosyć roboty. Jeszcze, dzięki Bogu, sił starczy, nie spieszno mi do odpoczynku na łaskawym chlebie.
Matka i babunia zaręczały jej, że pani Kazimierzowa, chciała jej tylko coś przyjemnego powiedzieć, bo już ma tę słabostkę, że wszystkim dokoła pragnęłaby wdzięczne i miłe zostawić po sobie wrażenie; lecz żeby ciocię Rózię usunąć, żeby ją na łaskawym, czy niełaskawym chlebie trzymać — nie, tego nawet przypuszczać w jej najskrytszych intencjach nie można. Ciotka Joasia ramionami tylko ruszyła, słuchając tych upewnień.
— Jak ci tu będzie źle, moja Róziu, to wiesz przecie, że nie od dzisiaj bardzo szczerze cię prosiłam, abyś do mnie przyjechała na pomoc w moich kłopotach. Za pierwszym kaprysem młodej pani pisz coprędzej; ja natychmiast konie po ciebie wyprawię.
I uściskała bardzo serdecznie spłakaną dawną drużkę swoją.