Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głośno jednak płynęły słowa pieszczotliwie, utulające.
— Moje biedactwo! moje kochanie! czy bardzo się rozbiłaś? O! jaki nosek czerwony, trzeba zimnej wody przyłożyć. Panie Kazimierzu, zadzwoń pan, niech Jacenty wody przyniesie.
Wszystko to przejęło mnie grozą jakiegoś wielkiego niebezpieczeństwa i rozkrzyczałam się na dobre. Panna Malwina raz jeszcze szepnęła to samo „insupportable“ i dopiero w ręce mamy mnie złożyła. Mama zaraz powiedziała, że mi nic nie będzie, ja też prędko temu zapewnieniu uwierzyłam, płakać przestałam — i tak się kozak zakończył. Wieczorem, gdyśmy do domu wracali, wujaszek wziął mnie na kolana i koniecznie chciał się odemnie dowiedzieć, jak mi się panna Malwina podobała? nie odrazu przecież zaspokoił swoją ciekawość. Przycisnęłam się do niego i udawałam, że zasypiam, ale tak mi się zaczął sprzeciwiać, tak warkoczami po twarzy łechtać, aż do ostateczności przywiedziona, szczerze ale bardzo niegrzecznie zawołałam:
— Kiedy ona mi się nie podobała, wujaszku!
— A to dlaczego? — z pewnem zdziwieniem pytał mnie znowu.
— Taka była dobra dla ciebie, tak cię pieściła — dodała jeszcze mama głosem wyrzutu i upomnienia.
— Prawda — rzekłam — ale po francusku coś złego na mnie powiedziała.
— Skąd możesz wiedzieć, że coś złego, jeśli po francusku mówiła? — odezwał się wujaszek. — Wszakże ty jeszcze ani słówka w tym języku nie rozumiesz.
— Nie rozumiem — odparłam — ale wiem, że to musi być coś bardzo złego; jak się kiedyś nauczę, to wujaszka przekonam.