Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

steśmy, postaramy się o to, żeby jej na przyzwoite utrzymanie nigdy nie zabrakło.
— Co tego, to już zanadto! Matka wyjeżdża, siostra wyjeżdża, jeszcze mi chcecie i ciotkę Rózię odebrać! co jabym tu robił sam jeden pomiędzy obcemi twarzami... Panna Malwina nie będzie mi obcą — poprawił się dość prędko — ależ i dla niej trzeba kogoś starszego, coby jej pomagał w zarządzie domowym, coby ją wrazie choroby lub mego oddalenia kobiecą jakąś opieką otaczał
— Trzeba wiedzieć jednak — półgłosem wtrąciła nasza matka — czy to się z życzeniami ciotki Rózi zgadzać będzie.
— Choćbym jej miał plackiem do nóg upaść, to upadnę, a nie puszczę.
I tak się też stało. Wujaszek prosił, po rękach całował, plackiem do nóg nie padł, ale w długiej gawędzie o swojem położeniu, on, co bez krzyku dał sobie rękę amputować, jak bóbr się rozpłakał i ciotka Rózia przyrzekła, że go nie opuści.
Teraz jednak warto wspomnieć, jakie wrażenie na Józiu i na mnie przyszła nasza wujenka zrobiła. Z początku wcaleśmy na nią żadnej nie zwracali uwagi; była parę razy z wizytą w towarzystwie państwa Staszewskich, była pono i na tem sławnem okrężnem, które między mną a Magdeczką taki przyjazny zawiązało stosunek, aleśmy wtedy zupełnie czem innem byli zajęci, goście starszych państwa nic nas nie obchodzili, nie wiedzieliśmy nawet, jak wyglądają. Dopiero gdy raz mama zaczęła się na wizytę z nami wybierać, ogromnie nas to zdziwiło, bo mama pierwej nigdzie z domu się nie ruszyła.
— Co to znaczy? — pytaliśmy ciekawie.
Mama powiedziała, że jedziemy w odwiedziny do przyszłej wujenki naszej.