Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A i sprawy tureckie nie były nam obce, można to już było zmiarkować wyraźnie z okazywanej przez Józia dla Greków sympatji.
Daleko więcej jeszcze, niż pod dachem, uczyliśmy się pod gołem niebem, na dworze. Uczyliśmy się ziemi, ludzi, pieśni, zwyczaju rodzinnego, nie mówiąc już o pracach wiejskich, z któremi wzrok się oswajał i myśl się oswajała. Znaliśmy osobiście wszystkich niemal gospodarzy po chałupach, wielu żwawszych parobków, każdą dziewuchę, co przychodziła do krów dojenia, do pielenia w ogrodzie, lub na przędziwo wieczorne. Wśród dzieci miałam też jedną wielką przyjaciółkę Magdeczkę, a Józio miał wybornego do psot wszystkich towarzysza, Wojtusia. Magdeczkę, z upokorzeniem wyznać mi to przychodzi, kupiłam sobie za jabłka i wstążeczki. Kiedy późną jesienią okrężne sprawiano, myśmy pierwszy raz się poznały; a było to okrężne sute i tłumne, zdaje mi się, że nigdy już potem świetniejszego nie widziałam. Zastawiono stoły kołaczami i mięsiwem, nie żałowano wódki i piwa, dla starszyzny i miodek się znalazł, dzieciom rozdawano owoce i pierniki, a skoro tylko ów cały poczęstunek się skończył, zabrzmiały skrzypce z basetlą i w ogromnej sali mielinieckiej wuj Kazimierz z przodownicą ochocze tany rozpoczął. Kilku młodych panów z sąsiedztwa, kilka panienek z rodzicami umyślnie na ten dzień przybyłych, niebawem też wciągnąć się dało za jego przykładem; Józio wybrał sobie do oberka najsłynniejszą w Mielinku śpiewaczkę, a i mnie nawet stary Szymon wziąwszy za obie ręce, dokoła parę razy okręcił. Bardzo mi się to podobało, lecz już po starym Szymonie napróżno drugiego wyglądałam tancerza. Matka też wkrótce cofnęła się ze starszemi paniami i mnie z sobą zabrała;