Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— U mnie jest domek z ogrodem, to więcej znaczy, niż kareta.
— Wielka mi rzecz dom pusty! Jeśli odemnie nie pożyczysz kanapy, łóżka z figurkami, krzeseł i stołu, to co będziesz w twoim domu robiła?
— Daj mi kanapę tylko, mój Józiu, już tu sobie znalazłam krzesła i dwa stoliki.
— A co mi dasz za kanapę?
— Dam ci pięknego Turka z fajką w ustach.
— A mnie na co się zda twój Turek? ja Turków nie lubię, bo oni biednych Greków męczą.
I tak od targu do targu, od obrazka do obrazka, Józio przekonał mię, żem wybrała to, co było najbrzydszego na parawanie. Potem zdradliwie ofiarował mi zamianę i kiedym pewną była, że już wszelkie piękności parawanu posiadłam, on mi znowu wyższości tych właśnie ganionych przez niego obrazków dowodzie zaczął, kosztem czterokonnej karety moją wzgardzoną krówkę wynosić; kiedy mi zaczął przymawiać, że ja świetne ekwipaże, nieużyteczne rzeczy więcej cenię, niż to poczciwe stworzenie, które nas mlekiem swojem żywi, które po śmierci nawet mięso na pokarm, a skórę na buty i trzewiczki nam daje, oburzyłam się takiem nadużyciem wymowy, broniłam, póki mogłam, lecz gdy mi w końcu słów i poglądów zabrakło, uciekłam się do zwykłego środka bezsilności i rozbeczałam się na głos. Matka wtedy, nie godząc nas, ani żadnych nie prawiąc morałów, osobiście tylko do zabawy naszej przystąpiła i trochę inny dała jej kierunek; wziąwszy niby jedno skrzydło w posiadłość, zawnioskowała, żeby sobie wzajemnie rożne przedmioty podarowywać.
— O to ja mam dla Józia duży bęben z pałeczkami i trąbkę złoconą — mówiła z uśmiechem. — Józio rano