Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w górę podniosła, twarz o jej ramię wsparłam i pocichuteńku płakać zaczęłam.
Józio tymczasem w ręce klaskał, śpiewał, wyskakiwał, aż zdziwiony mojem milczeniem, podbiegł ku nam i z niepokojem:
— Cóż to się stało Napolci? czy znowu się rozchorowała? — dobadywać począł.
Mama wiedziała już, że osłabienie jest mego rozrzewnienia przyczyną; by więc prąd wrażeń w inną skierować stronę, żartobliwie mówiła Józiowi, że ja się wstydzę tylko chwilowo popełnionej względem niego niesprawiedliwości.
— Bo to widzisz, mój drogi, kiedy po całych godzinach przesiadywałeś z Piotrusiem nad wyrobieniem tego stoliczka i tych krzesełek, Napolci się zdawało, że o nią nie dbasz wcale, że wolisz biegać i dokazywać, niż przy niej biedaczce chorej siedzieć i z nią się bawić, a ja ci dotrzymałam tajemnicy i ani słówkiem nie zdradziłam, jaką to siupryzę z Piotrusiem i ciotką Rózią na dzień pierwszego jej wyjścia przygotowujecie. Patrz tylko, Napolciu moja — ciągnęła dalej, ku mnie się zwracając — Józio wszystkie te deseczki sam wygładził, przykroił i pomalował; Piotruś mu składać i kleić dopomógł; oni także wystarali się małych doniczek, zasadzili w nich powoje, żeby taką ładną altankę dla twojej lalki ustawić, a błękitną sukienkę to ciocia Rózia własnemi rękoma uszyła.
Zaczęłam wszystkich dokoła ściskać, wszystkim dziękować, lecz najserdeczniej Józia uścisnęłam, Józiowi za podarunek najwdzięczniejszą byłam. Tak więc z choroby żadne przykre nie zostało mi wrażenie; ból, gorsze czasem od bólu lekarstwa, złe wszelkie w jakąś niebyłość zapadło; pamięć przechowała mi jedynie pieszczoty matki