Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc dlaczegóż piękną chowa? — Z naiwnością pan Jan wybadywał.
— Zwyczajnie jak macocha, mój drogi — wtrącił któryś ze słuchających. — Każda macocha radaby pasierbicę w kropli wody utopić, lub na dziesięć spustów w klasztorze gdzie zamknąć. Chorążyna nie lepsza od drugich, ba! ludzie zaczynają już gadać, że gorsza nawet daleko; zęby sobie ostrzy na spadek, co się po nieboszce matce dla córki jedynaczki został. Usunęła ją od towarzystwa, chciałaby żeby o niej wszyscy zapomnieli; jeśli przypadkiem koniecznie już musi coś o niej powiedzieć, to kłamie jak najęta, rozwodzi się nad jej chorowitem usposobieniem, nad jej dzikością, nad brakiem wszelkiej ogłady. Tymczasem widać, że jej tylko do posług gospodarskich używa, po garderobach ze służącemi trzyma i bezkarnie dręczy od rana do wieczora.
Panu Janowi w żywej pamięci stanął szereg owych lat siedemnastu, które mu żółcią i piołunem surowość ojcowska zatruła; rozrzewnił się nad losem uciemiężonego Kopciuszka.
— Chorąży wszelako zdawał się życzliwsze mieć dla swej córki uczucia; sam słyszałem, jak się za nią ujmował, może kiedyś i na obronę się zdobędzie — pytająco rzucił te słowa w nadziei; że czegoś więcej się dowie. Przedmiot bardzo go zaciekawiał; istotnie więcej wnet się dowiedział.
— Tak ci się zdaje, mój Jasiu — rzekł zaraz jeden z bliższych Siekierskiego sąsiadów; — alboż nie słyszałeś, jak mocno jejmość dobrodziejka jegomości dobrodzieja pod pantoflem trzyma? Kiedy mu kawy i na tabakę żałuje, to stary nad córką się rozczula, w gruncie rzeczy jednak niebardzo pewno się martwi, że mu panna dłużej, a choćby i na zawsze w domu zostanie, bo nie