Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyjaciół nie odwiedzie. Zastał wszystkich przy stole; według zwyczaju państwo z dziećmi pierwsze miejsca zajmowali, a w pewnej odległości, na szarym końcu, kilka osób z wyższej, jak się domyślał, służby domowej siedziało; przyjęto go z oznakami wielkiej radości, posadzono między matką i córką, ale gościowi niewygodnie jakoś było. W czasie powitania wprawne jego pod tym względem oko ustrzeliło już bardzo ładną, młodą osobę, po tejże, co on teraz stronie siedzącą. Kilka razy pod różnemi pozorami, to naprzód, to wtył się wychylał, twarzy jej nie mógł zobaczyć wszelako. Gdy wstawali od obiadu, pan Siekierski zaczął sąsiada przepraszać, że głodny zapewne być musi, że tak skromny był poczęstunek i t. d.
— Ale przynajmniej na dopełnienie żołądka wypijemy sobie dobrej kawy ze śmietanką — mówił uprzejmie, prawie błagająco, bo sam nadzwyczaj kawę po obiedzie lubił, a niezawsze, jak widać, żona mu ją dawała. Pan Jan się wymawiał, dziękował, nic nie pomogło.
— Ej! Ewusiu — zawołał gospodarz — zajmij-no się tam prędko i dopilnuj, żeby wszystko jaknajlepsze było.
Piękna młoda osoba szła już ku drzwiom wolnym, jak się pan starościc później wyrażał, majestatycznym, niby królowa krokiem. Rozkaz u drzwi ją zatrzymał. Odwróciła dumnie na karku trzymaną głowę i spytała z wyraźnym zniecierpliwienia akcentem:
— Na wiele osób?
— Juścić że na trzy, opryskliwie zadysponowała pani domu.
I zachwycająca kawiarka, czy panna respektowa, oddaliła się w milczeniu. Przeprowadzono starościca do bawialnego pokoju, zaczęto go o zdrowie matki, o pobyt