Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siekierskiej przylgnęło, ale nie o tem chciałam mówić — zatrzymała się na odpoczynek i na zebranie myśli; po dość długiej chwili dopiero przerwała milczenie: — Jak ci się zdaje kochaneczko, czy po śmierci jegomość będzie miał jeszcze jakie prawo do mnie?
— Ot, co tam o takich rzeczach myśleć! śmierć jeszcze daleko! — w pocieszającym tonie odparła matka ciotki Rózi.
— Ale bo to widzisz — znów po pewnym przestanku odezwała się chora — jegomość od kilku już miesięcy ciągle mi się pokazuje, chodzi za mną, wymyśla, jak to czasem za życia bywało, raz nawet chciał mnie za rękę szarpnąć, ale uciekłam. Dawniej byłby mnie dogonił, teraz nie mógł — więc go się też nie bałam tak bardzo. No! przyszedł to i odszedł, groził, to i ja wodą święconą groziłam, patrz pani, mam ją tu przy sobie na podorędziu; jestem teraz daleko śmielsza przeciw niemu, nie chcę jednak w wieczności się z nim spotkać.
— Najlepiej zdać wszystko na miłosierdzie Boże. Niech się pani starościna z księdzem o tem rozmówi.
— Tak! będzie trzeba księdza niedługo sprowadzić, ale jeszcze nie zaraz; okropnie się zmęczyłam.
Upadła na poduszki i twarz jej nagle mienić się zaczęła. Panią Różańską dziwna trwoga ogarnęła, pochyliła się nad leżącą i półgłosem zapytała:
— Czy chcesz pani, żeby dać znać synowi? W parę godzin może tu być z powrotem.
Wstrząsnęła lekko głową i bardzo już niewyraźnym głosem odrzekła:
— Niech się bawi, biedactwo! tak długo nie było mu wolno. A kiedy ksiądz przyjdzie? — dodała wkrótce, zapominając o żądanej zwłoce.
— Natychmiast — odpowiedziała coraz bardziej za-