Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plagi; nie przechodził on przy dyrektorze swoim z infimy na gramatykę, z gramatyki na retorykę, przechodził raczej z rózgi na dyscyplinę, z dyscypliny na baty. Gdyby go do szkół oddano, byłby odetchnął może, ale ojciec trzymał dla niego księdza jezuitę pół Niemca z Torunia i jakiegoś Francuza, tak jak sam gwałtownego. Jedyną pociechą zgnębionego chłopca bywało ukradkowe pocałowanie matki i te słowa, które niemal w przysłowie jej poszły:
— Cicho, cicho przed ojcem; ojciec zły, ojciec cię zabije.
W miarę jak chłopiec wzrastał, zaczęła dodawać:
— Czekajmy!
Na co? nie powiedziała mu nigdy. Może roiła sobie, że w synu zupełnie dorosłym a silnym znajdzie obrońcę i mściciela — aż tu jednego dnia starosta gniewem uniesiony, gdy przez sień biegnął za woźnym, który mu pozew od mieszczan doręczył, wskutek cugu jak się zdaje, nagle paraliżem tknięty, w samym progu gankowym upadł bez przytomności. Służba rzuciła się do ratunku i podniósłszy, zadźwigała go do sypialnego pokoju, gdzie właśnie żona szyła bieliznę dla męża.
— Co to jest jegomości? — spytała, jak zwykle swoim przycichłym głosem.
Ten sam kredencerz, co ją przed laty na klucz zamykał, w największem pomieszaniu:
— Nie wiemy — odrzekł — może to apopleksja, może to paraliż; nie wiemy, trzeba doktora sprowadzić.
— A tak, trzeba doktora sprowadzić — powtórzyła i wstając zwolna, ostrożnie na palcach ku choremu podeszła.
Chory miał twarz okropnie wykrzywioną, oczy szeroko rozwarte i groźniej przed siebie niż kiedykolwiek